Historia Elżbiety Więckowskiej
Rok 1981 okazał się znaczący nie tylko w historii Polski ale również dla mnie — kobiety, matki, żony — był rokiem przełomowym.
Czas tuż przed stanem wojennym; w sklepach pustki, strajki, rosnące napięcie, strach przed konfrontacją … Miałam 27 lat a moja 7 letnia córeczka Ania właśnie zaczęła naukę w szkole. Tak bardzo chciałam żeby nie była jedynaczką, ale niestety dwukrotnie w ciągu roku poroniłam. Odczuwałam ciągłe zmęczenie, pobolewanie w dole brzucha, upławy ale myślalam że przyczyna to wlaśnie dramatyczna utrata dzieci, krwotok towarzyszący poronieniu. W czasie wizyty kontrolnej po pobycie w szpitalu ginekolog stwierdził nadżerkę. Próbował ją leczyć dostępnymi wówczas środkami ale niestety wciąż stwierdzał że nie może jej wyleczyć a nie chce robić tzw. wypalania bo przecież ja tak bardzo pragnę drugiego dziecka. Do prywatnego gabinetu chodziłam co 2 miesiące przez rok a nawet może trochę dłużej. Gdy mój lekarz przebywał na urlopie zaczęłam plamić i podkrwawiać. Nie chciałam zmieniać ginekologa jednak za namową koleżanki trafiłam do rejonowej poradni K (w zamierzchłych czasach XX wieku w Warszawie istniała bardzo dobrze zorganizowana sieć takich poradni). Rejonowy, państwowy pan doktor ginekolog zbadał mnie i zadał pytanie — „Kiedy ostatnio miała Pani wykonywaną cytologię?” – a ja poczułam się niezręcznie bo nie miałam pojęcia o jakim badaniu mówi. Ja — żona, matka, czterokrotna pacjentka szpitala ginekologiczno-położniczego nie wiedziałam, że takie badanie powinno się reglarnie wykonywać! Do dzisiaj się tego wstydzę, ale myślę że powód do wstydu ma również mój ginekolog. Położna pobrała wymaz. Nic nie czułam bo badanie było bezbolesne. Lekarz poprosił abym zgłosiła się po wynik — wtedy mnie zbada. Byłam nawet zadowolona bo wizyta była krótsza i bez dyskomfortu związanego z pełnym badaniem ginekologicznym. O USG nikt wtedy nie słyszał. Po powrocie do domu sprawdziłam co znaczy słowo cytologia – mój Tatuś bardzo lubił wiedzieć wszystko o swoim zdrowiu dlatego kupił słownik lekarski łacińsko-polski — teraz książka okazała się przydatna. Wiedzialam już, że to badanie komórek, podstawowy test w profilaktyce raka szyjki macicy. Paradoksalnie to wlaśnie mnie uspokoiło bo wydawało mi się wtedy że rak to choroba kobiet starych lub w średnim wieku, byłam nawet trochę nieprzyjemnie zaskoczona dlaczego robią mi takie badania. Jak byłam głupia, jak mało wiedziałam o zdrowiu.. Lekcja z przedmiotu “zagrożenie chorobą nowotworową” okazała się bardzo brutalna a „nauka” okupiona cierpieniem i strachem.……po 7 dniach od pobrania cytologii do domu zapukała położna z Poradni K. Bardzo przejęta i pełna współczucia przekazała wiadomość, że natychmiast mam się zgłosić do poradni cytoonkologicznej — jeszcze wtedy się nie bałam, byłam przekonana że wszystko będzie dobrze. 23 września 1981 roku pobrano wycinki — po 10 dniach odebrałam wynik i skierowanie do szpitala na ul. Żelazną, Tym razem lekarz powiedział żebym nie zwlekała bo może jeszcze nie jest za późno… Wtedy dopiero się wystraszyłam i znowu zajrzałam do słownika lekarskiego, a w nim tłumaczenie carcinoma planoepitheliale… rak plaskonabłonkowy. RAK?????? świat nagle się zatrzymał na chwilę a potem nic już nie było takie jak kiedyś. Nie potrafiłam pogodzić się z myślą, że nie będę już mogła mieć dzieci, nie mogłam pojąć dlaczego chcą usuwać cały narząd kiedy chora jest tylko jego część. To nie było tak jak teraz – Internet, ranking lekarzy — wtedy walczyło się o kawałki ligniny, którą trzeba było ze sobą zabrać do szpitala. Zaczęły się wędrówki od lekarza do lekarza i wszędzie to samo a wlasciwie to trochę inaczej – jeden krzyczał że się zaniedbałam drugi biadolił że taka młoda taka ładna a ja pytałam – jaka to różnica? A gdybym była stara i brzydka, czy byłoby mi lżej. Wreszcie po ok. 14 dniach od diagnozy trafiłam do najlepszego w tamtym okresie chirurga ginekologa w Warszawie, wtedy jeszcze docenta, Jana Zielińskiego. Wtedy dopiero po raz pierwszy lekarz ze mną porozmawiał tak po ludzku i serdecznie. Nawet badanie ginekologiczne nie byłó takie bolesne i krępujące jak zawsze. Jaką ulgę poczułam kiedy dr Zieliński powiedział, że jego zdaniem to jeszcze nieinwazyjny rak, że zdążyłam bo zmiana jest mała. Te same wycinki ze zmiany, które histopatolog z poradni ocenił jako zawierające komórki mikroinwazyjnego raka zostały ocenione przez patologa z Instytutu Onkologii na Wawelskiej — prof. Sikorową. Diagnoza brzmiała: dysplazja znacznego stopnia na granicy raka !!!!!!!! Wystarczyła amputacja szyjki, macicę i jajniki zachowano. Zabieg chirurgiczny był krótki, bolesny i niestety po operacji wystąpiło powikłanie w postaci krwotoku . Ze szpitala wypisano mnie 1 grudnia 1981 roku, 12 dni przed stanem wojennym. Na zdjęcie szwów jechałam wojskowym gazikiem… Był 24 grudzień, nie miałam grama benzyny, zrobić mogłam kilka kroków, zupełnie opadlam z sił, byłam przerażona stanem wojennym, czułam się bezsilna i bezbronna jak nigdy. Moja córka, ukochana jedynaczka, do dzisiaj kojarzy Wigilię z moją chorobą, pamięta płaczącą babcię, która prała zakrwawioną koszulę jej mamy powtarzając – ona nie może umrzeć. Ania opowiada jak bardzo się wtedy bała, że straci mamusię, nie rozumiała tylko że słowo rak babcia wypowiada szeptem a ona kojarzy tylko wierszyk „Idzie rak, nieborak jak uszczypnie będzie znak” . W jej świecie rak to nie było groźne zwierzę, bać należało się wilka a takie nieduże żyjątko nie może przecież zabić człowieka bo nie ma zębów tylko szczypce. Długo bała się zapytać dlaczego i po co rak chciał zabić jej mamę. Dzisiaj jest dojrzałą, 37 letnią kobietą, mamą mojego pięknego wnuczka i nadal nie rozumie jak mogło dojść do takiej sytuacji. Jakie emocje wywołują w niej wspomnienia mojej choroby dowiaduję się przypadkowo — tak było kiedy dowiedziała się o rejestracji szczepionki przeciwko wirusowi HPV. Zadzwoniła i zapytała bardzo wzruszona — cieszysz się mamo ? Odpowiedziałam jej zgodnie z prawdą, że bardzo ale na razie to nadal czuję potrzebę powtarzania dojrzałym i młodym kobietom — róbcie cytologię, badajcie się a swoje młode córki namawiajcie do szczepienia. Wracam do czasu po zabiegu, do kilku pierwszych wizyt w Instytucie Onkologii na Wawelskiej gdzie poznałam wiele kobiet które czekając na wizytę kontrolną opowiadały swoje historie. Nie chcialam kontaktu z chorymi, z tymi, które nie zdążyły uciec przed nowotworem, starałam się nie myśleć o chorobie. A jednak to ciągle wracało, miałam wrażenie, że nie odwdzięczylam się dostatecznie za to że jestem zdrowa. Strach i pamięć cierpienia mijały, tylko ogromna wdzięczność i sympatia do dr Zielińskiego pozostały. Cieszyłam się gdy został Profesorem, kierownikiem Kliniki Ginekologii Onkologicznej, martwiłam gdy zachorował na serce. W 1991 roku, 10 lat po operacji dowiedziałam się że Profesor organizuje międzynarodową konferencję a niestety nie ma osoby, która zechciałaby zająć się sprawami organizacyjnymi. Zgłosiłam się do pracy w Klinice Ginekologii Onkologicznej Instytutu Onkologii na Wawelskiej, zostalam sekretarką profesora Zielińskiego. Pomagałam przy organizacji i rejestracji Polskiego Towarzystwa Ginekologii Onkologicznej, organizowałam konferencje i szkolenia dla ginekologów. Codziennie rozmawiałam z chorymi i ich rodzinami. Widzialam radość wyleczonych i ból gdy niestety było za późno na pomoc. Moja rodzina uznała że zbytnio się angażuję w pracę ale ja wiedziałam że nareszcie spłacam dług wdzięczności. Wyjechałam do USA z zamiarem pozostania. Studiowałam na kierunku asystent medyczny, calą wiedzę zdobytą za oceanem wykorzystałam po powrocie do Polski. A wrócić musialam bo w USA osoba z moją historią medyczną jest zaliczona do grupy podwyższonego ryzyka i bardzo trudno uzyskać ubezpieczenie zdrowotne. Po powrocie wraz z Profesorem Zielińskim i gronem jego współpracowników nadal organizowalam konferncje naukowe krajowe i międzynarodowe. Byłam bardzo dumna gdy wraz z Profesorem Zielińskim tworzylismy program edukacyjny dla kobiet Różowa Konwalia. Zarząd Polskiego Towarzystwa Ginekologii Onkologicznej powierzył mi funkcję koordynatora tego programu. Działaliśmy bez rozgłosu, wytrwale, ot taka „praca u podstaw“. Naszych wykładow wysłuchało kilka tysięcy kobiet z calej Polski. Cieszyliśmy się, że powstał profesjonalny Ogólnopolski Program Profilaktyki i Wczesnego Wykrywania Raka Szyjki Macicy finansowany ze środków publicznych, że coraz więcej mówi się o cytologii, stworzono szczepionkę przeciwko niektórym typom wirusa HPV, szkoli się położne aby robiły cytologię. Nareszcie miałam wrażenie że aktywnie walczę z rakiem, że dzięki edukacji zdrowotnej kobiety zaczną dbać o swoje zdrowie. Ku mojej radości powstały stowarzyszenia kobiet, które wygrały z rakiem szyjki macicy. Pod koniec 2008 wraz z profesorem Zielińskim postanowiliśmy założyć Fundację Różowa Konwalia dedykowaną wszystkim kobietom chorym na raka narządów płciowych. W lutym 2009 r. podpisaliśmy akt fundacyjny, do Krajowego Rejestru Sądowego wpisano nas 26 maja 2009 r. Profesor Zieliński, wybitny ginekolog onkolog, zmarł dwa dni wcześniej. Zostałam prezesem Fundacji i wiem, że z calego serca pragnę realizować jej cele. Wierzę w zwycięstwo bo wygralam przecież w tym momencie gdy na drodze mojego życia stanął wspaniały Człowiek, Lekarz, Humanista, który kochał życie, ludzi, poezję Twardowskiego. Wierzę, że Fundacja która powstała jako wyraz pasji, wiary w mądrość i działania na rzecz „dobra wspólnego“ odniesie sukces i pomoże wielu kobietom. Od operacji minęło już 30 lat. Potem chorowalam na inne poważne choroby, przeszłam kilka operacji, niedawno miałam zawał, operowano mi pierś, drugi raz usłyszalam rak (po operacji okazało się, że zmiana była niewielka i nie znaleziono w niej komórek nowotworowych ) a jednak gdybym chciala porównać strach i rozpacz które przecież niesie za sobą każda choroba zagrażająca życiu moje doświadczenie związane z rakiem szyjki było najdotkliwsze bo wtedy tak mało wiedziałam co tak naprawdę jest ważne w życiu. Opowiadałam tą historię wiele razy, wielu dziewczętom i kobietom bo uważam, że jest dowodem na prawdziwość hasla „Cytologia — stawką jest życie”. Ja dzięki cytologii dowiedzialam się o chorobie w takim stadium że można było mnie całkowicie wyleczyć.Rok 1981 okazał się znaczący nie tylko w historii Polski ale również dla mnie — kobiety, matki, żony — był rokiem przełomowym. Czas tuż przed stanem wojennym; w sklepach pustki, strajki, rosnące napięcie, strach przed konfrontacją … Miałam 27 lat a moja 7 letnia córeczka Ania właśnie zaczęła naukę w szkole. Tak bardzo chciałam żeby nie była jedynaczką, ale niestety dwukrotnie w ciągu roku poroniłam. Odczuwałam ciągłe zmęczenie, pobolewanie w dole brzucha, upławy ale myślalam że przyczyna to wlaśnie dramatyczna utrata dzieci, krwotok towarzyszący poronieniu. W czasie wizyty kontrolnej po pobycie w szpitalu ginekolog stwierdził nadżerkę. Próbował ją leczyć dostępnymi wówczas środkami ale niestety wciąż stwierdzał że nie może jej wyleczyć a nie chce robić tzw. wypalania bo przecież ja tak bardzo pragnę drugiego dziecka. Do prywatnego gabinetu chodziłam co 2 miesiące przez rok a nawet może trochę dłużej. Gdy mój lekarz przebywał na urlopie zaczęłam plamić i podkrwawiać. Nie chciałam zmieniać ginekologa jednak za namową koleżanki trafiłam do rejonowej poradni K (w zamierzchłych czasach XX wieku w Warszawie istniała bardzo dobrze zorganizowana sieć takich poradni). Rejonowy, państwowy pan doktor ginekolog zbadał mnie i zadał pytanie — „Kiedy ostatnio miała Pani wykonywaną cytologię?” – a ja poczułam się niezręcznie bo nie miałam pojęcia o jakim badaniu mówi. Ja — żona, matka, czterokrotna pacjentka szpitala ginekologiczno-położniczego nie wiedziałam, że takie badanie powinno się reglarnie wykonywać! Do dzisiaj się tego wstydzę, ale myślę że powód do wstydu ma również mój ginekolog. Położna pobrała wymaz. Nic nie czułam bo badanie było bezbolesne. Lekarz poprosił abym zgłosiła się po wynik — wtedy mnie zbada. Byłam nawet zadowolona bo wizyta była krótsza i bez dyskomfortu związanego z pełnym badaniem ginekologicznym. O USG nikt wtedy nie słyszał. Po powrocie do domu sprawdziłam co znaczy słowo cytologia – mój Tatuś bardzo lubił wiedzieć wszystko o swoim zdrowiu dlatego kupił słownik lekarski łacińsko-polski — teraz książka okazała się przydatna. Wiedzialam już, że to badanie komórek, podstawowy test w profilaktyce raka szyjki macicy. Paradoksalnie to wlaśnie mnie uspokoiło bo wydawało mi się wtedy że rak to choroba kobiet starych lub w średnim wieku, byłam nawet trochę nieprzyjemnie zaskoczona dlaczego robią mi takie badania. Jak byłam głupia, jak mało wiedziałam o zdrowiu.. Lekcja z przedmiotu “zagrożenie chorobą nowotworową” okazała się bardzo brutalna a „nauka” okupiona cierpieniem i strachem.……po 7 dniach od pobrania cytologii do domu zapukała położna z Poradni K. Bardzo przejęta i pełna współczucia przekazała wiadomość, że natychmiast mam się zgłosić do poradni cytoonkologicznej — jeszcze wtedy się nie bałam, byłam przekonana że wszystko będzie dobrze. 23 września 1981 roku pobrano wycinki — po 10 dniach odebrałam wynik i skierowanie do szpitala na ul. Żelazną, Tym razem lekarz powiedział żebym nie zwlekała bo może jeszcze nie jest za późno… Wtedy dopiero się wystraszyłam i znowu zajrzałam do słownika lekarskiego, a w nim tłumaczenie carcinoma planoepitheliale… rak plaskonabłonkowy. RAK?????? świat nagle się zatrzymał na chwilę a potem nic już nie było takie jak kiedyś. Nie potrafiłam pogodzić się z myślą, że nie będę już mogła mieć dzieci, nie mogłam pojąć dlaczego chcą usuwać cały narząd kiedy chora jest tylko jego część. To nie było tak jak teraz – Internet, ranking lekarzy — wtedy walczyło się o kawałki ligniny, którą trzeba było ze sobą zabrać do szpitala. Zaczęły się wędrówki od lekarza do lekarza i wszędzie to samo a wlasciwie to trochę inaczej – jeden krzyczał że się zaniedbałam drugi biadolił że taka młoda taka ładna a ja pytałam – jaka to różnica? A gdybym była stara i brzydka, czy byłoby mi lżej. Wreszcie po ok. 14 dniach od diagnozy trafiłam do najlepszego w tamtym okresie chirurga ginekologa w Warszawie, wtedy jeszcze docenta, Jana Zielińskiego. Wtedy dopiero po raz pierwszy lekarz ze mną porozmawiał tak po ludzku i serdecznie. Nawet badanie ginekologiczne nie byłó takie bolesne i krępujące jak zawsze. Jaką ulgę poczułam kiedy dr Zieliński powiedział, że jego zdaniem to jeszcze nieinwazyjny rak, że zdążyłam bo zmiana jest mała. Te same wycinki ze zmiany, które histopatolog z poradni ocenił jako zawierające komórki mikroinwazyjnego raka zostały ocenione przez patologa z Instytutu Onkologii na Wawelskiej — prof. Sikorową. Diagnoza brzmiała: dysplazja znacznego stopnia na granicy raka !!!!!!!! Wystarczyła amputacja szyjki, macicę i jajniki zachowano. Zabieg chirurgiczny był krótki, bolesny i niestety po operacji wystąpiło powikłanie w postaci krwotoku . Ze szpitala wypisano mnie 1 grudnia 1981 roku, 12 dni przed stanem wojennym. Na zdjęcie szwów jechałam wojskowym gazikiem… Był 24 grudzień, nie miałam grama benzyny, zrobić mogłam kilka kroków, zupełnie opadlam z sił, byłam przerażona stanem wojennym, czułam się bezsilna i bezbronna jak nigdy. Moja córka, ukochana jedynaczka, do dzisiaj kojarzy Wigilię z moją chorobą, pamięta płaczącą babcię, która prała zakrwawioną koszulę jej mamy powtarzając – ona nie może umrzeć. Ania opowiada jak bardzo się wtedy bała, że straci mamusię, nie rozumiała tylko że słowo rak babcia wypowiada szeptem a ona kojarzy tylko wierszyk „Idzie rak, nieborak jak uszczypnie będzie znak” . W jej świecie rak to nie było groźne zwierzę, bać należało się wilka a takie nieduże żyjątko nie może przecież zabić człowieka bo nie ma zębów tylko szczypce. Długo bała się zapytać dlaczego i po co rak chciał zabić jej mamę. Dzisiaj jest dojrzałą, 37 letnią kobietą, mamą mojego pięknego wnuczka i nadal nie rozumie jak mogło dojść do takiej sytuacji. Jakie emocje wywołują w niej wspomnienia mojej choroby dowiaduję się przypadkowo — tak było kiedy dowiedziała się o rejestracji szczepionki przeciwko wirusowi HPV. Zadzwoniła i zapytała bardzo wzruszona — cieszysz się mamo ? Odpowiedziałam jej zgodnie z prawdą, że bardzo ale na razie to nadal czuję potrzebę powtarzania dojrzałym i młodym kobietom — róbcie cytologię, badajcie się a swoje młode córki namawiajcie do szczepienia. Wracam do czasu po zabiegu, do kilku pierwszych wizyt w Instytucie Onkologii na Wawelskiej gdzie poznałam wiele kobiet które czekając na wizytę kontrolną opowiadały swoje historie. Nie chcialam kontaktu z chorymi, z tymi, które nie zdążyły uciec przed nowotworem, starałam się nie myśleć o chorobie. A jednak to ciągle wracało, miałam wrażenie, że nie odwdzięczylam się dostatecznie za to że jestem zdrowa. Strach i pamięć cierpienia mijały, tylko ogromna wdzięczność i sympatia do dr Zielińskiego pozostały. Cieszyłam się gdy został Profesorem, kierownikiem Kliniki Ginekologii Onkologicznej, martwiłam gdy zachorował na serce. W 1991 roku, 10 lat po operacji dowiedziałam się że Profesor organizuje międzynarodową konferencję a niestety nie ma osoby, która zechciałaby zająć się sprawami organizacyjnymi. Zgłosiłam się do pracy w Klinice Ginekologii Onkologicznej Instytutu Onkologii na Wawelskiej, zostalam sekretarką profesora Zielińskiego. Pomagałam przy organizacji i rejestracji Polskiego Towarzystwa Ginekologii Onkologicznej, organizowałam konferencje i szkolenia dla ginekologów. Codziennie rozmawiałam z chorymi i ich rodzinami. Widzialam radość wyleczonych i ból gdy niestety było za późno na pomoc. Moja rodzina uznała że zbytnio się angażuję w pracę ale ja wiedziałam że nareszcie spłacam dług wdzięczności. Wyjechałam do USA z zamiarem pozostania. Studiowałam na kierunku asystent medyczny, calą wiedzę zdobytą za oceanem wykorzystałam po powrocie do Polski. A wrócić musialam bo w USA osoba z moją historią medyczną jest zaliczona do grupy podwyższonego ryzyka i bardzo trudno uzyskać ubezpieczenie zdrowotne. Po powrocie wraz z Profesorem Zielińskim i gronem jego współpracowników nadal organizowalam konferncje naukowe krajowe i międzynarodowe. Byłam bardzo dumna gdy wraz z Profesorem Zielińskim tworzylismy program edukacyjny dla kobiet Różowa Konwalia. Zarząd Polskiego Towarzystwa Ginekologii Onkologicznej powierzył mi funkcję koordynatora tego programu. Działaliśmy bez rozgłosu, wytrwale, ot taka „praca u podstaw“. Naszych wykładow wysłuchało kilka tysięcy kobiet z calej Polski. Cieszyliśmy się, że powstał profesjonalny Ogólnopolski Program Profilaktyki i Wczesnego Wykrywania Raka Szyjki Macicy finansowany ze środków publicznych, że coraz więcej mówi się o cytologii, stworzono szczepionkę przeciwko niektórym typom wirusa HPV, szkoli się położne aby robiły cytologię. Nareszcie miałam wrażenie że aktywnie walczę z rakiem, że dzięki edukacji zdrowotnej kobiety zaczną dbać o swoje zdrowie. Ku mojej radości powstały stowarzyszenia kobiet, które wygrały z rakiem szyjki macicy. Pod koniec 2008 wraz z profesorem Zielińskim postanowiliśmy założyć Fundację Różowa Konwalia dedykowaną wszystkim kobietom chorym na raka narządów płciowych. W lutym 2009 r. podpisaliśmy akt fundacyjny, do Krajowego Rejestru Sądowego wpisano nas 26 maja 2009 r. Profesor Zieliński, wybitny ginekolog onkolog, zmarł dwa dni wcześniej. Zostałam prezesem Fundacji i wiem, że z calego serca pragnę realizować jej cele. Wierzę w zwycięstwo bo wygralam przecież w tym momencie gdy na drodze mojego życia stanął wspaniały Człowiek, Lekarz, Humanista, który kochał życie, ludzi, poezję Twardowskiego. Wierzę, że Fundacja która powstała jako wyraz pasji, wiary w mądrość i działania na rzecz „dobra wspólnego“ odniesie sukces i pomoże wielu kobietom. Od operacji minęło już 30 lat. Potem chorowalam na inne poważne choroby, przeszłam kilka operacji, niedawno miałam zawał, operowano mi pierś, drugi raz usłyszalam rak (po operacji okazało się, że zmiana była niewielka i nie znaleziono w niej komórek nowotworowych ) a jednak gdybym chciala porównać strach i rozpacz które przecież niesie za sobą każda choroba zagrażająca życiu moje doświadczenie związane z rakiem szyjki było najdotkliwsze bo wtedy tak mało wiedziałam co tak naprawdę jest ważne w życiu. Opowiadałam tą historię wiele razy, wielu dziewczętom i kobietom bo uważam, że jest dowodem na prawdziwość hasla „Cytologia — stawką jest życie”. Ja dzięki cytologii dowiedzialam się o chorobie w takim stadium że można było mnie całkowicie wyleczyć.